czwartek, 30 kwietnia 2009

Rozdział 1, część 2

Do szkoły dotarłam grubo przed czasem. Miałam zamiar rozejrzeć się w poszukiwaniu interesujących przedstawicieli silnej płci (która też bywa piękna). Niestety, nikt z wchodzących do budynku nie przykuł mojego wzroku. Kiedy siedziałam na drewnianej ławce stojącej przed liceum, przed oczami przesuwały mi się dziesiątki męskich ciał. Niektóre były, owszem, bardzo kształtne, ale twarze ich właścicieli nie wyrażały nic poza pustym narcyzmem. Och, gdyby tak nagle nadjechał książę na białym rumaku - zatopiłam się w słodkich marzeniach tak głęboko, że niemalże zapomniałam, gdzie jestem. Wyobraziłam sobie swój ideał męskości. Duże kocie oczy, gęste platynowe włosy, blada cera, szczupła i umięśniona sylwetka... Dźwięk dzwonka brutalnie sprowadził mnie na ziemię.

Moja nowa klasa z początku nie wywarła na mnie większego wrażenia. W oczach moich szkolnych kolegów nie dostrzegłam nawet krztyny rozmarzenia. Zrezygnowana opadłam na krzesło i wsłuchałam się w kojący śpiew ptaków za oknem.

Wtem trzasnęły zawiasy drzwi i wszedł spóźniony uczeń. Kiedy spojrzałam w jego szmaragdowe oczy, zawirowało mi w głowie. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu; moje serce zamarło... Tak, tak, tak! Od razu poczułam, że to mężczyzna mojego życia. Uroda tego chłopaka przekraczała moje najśmielsze wyobrażenia. Moje policzki przybrały kolor ściany, ale wewnątrz płonęłam szkarłatnym ogniem. Drżałam i otwierałam oczy jak najszerzej, by dostrzec każdy szczegół jego oszałamiającej aparycji. Z otwartymi z zachwytu ustami wpatrywałam się w to posągowe ciało okryte gustowną koszulą koloru nocnego nieba i perfekcyjnie skrojonymi dżinsami. Mimo woli wydałam z siebie ciche westchnienie. Kiedy powiódł po klasie nieobecnym wzrokiem, przeszły mnie ciarki. Gdybym nie siedziała, ugięłyby się pode mną kolana. On jednak nie zwrócił na mnie uwagi, nieświadomie spychając mnie w otchłań wewnętrznego piekła.

Zajął ławkę za mną. Rzuciłam mu ukradkowe spojrzenie, ale on był zapatrzony w okno. Przez całą lekcję ostatkiem siły woli powstrzymywałam się od oglądania się za siebie. Jego milcząca obecność przyprawiała mnie o dreszcze.
- Roseanne, powtórz, co powiedziałam! - dobiegł mnie oschły głos.
- Eeeeee... - wymamrotałam, po czym z opresji wybawił mnie dzwonek na przerwę.

poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Brzask. Rozdział 1, część 1.

Wreszcie nastał dzień długo przeze mnie oczekiwanej przeprowadzki. Od wielu miesięcy marzyłam o przestrzennym mieszkaniu o jasnych, pastelowych ścianach, pełnym okien ze śnieżnobiałymi firankami, przez które co rano wpadałby złociste promienie światła; otoczonym kwiecistym ogrodem jak z baśni. Brutalna rzeczywistość z początku mnie rozczarowała. Budynek na przedmieściach, do którego nasza rodzina miała się wprowadzić, był ciemny, potężny i zapuszczony, a jego najbliższe otoczenie porastały monstrualnych rozmiarów chwasty.
Jednak po chwili odkryłam, że nasz nowy dom ma swój dyskretny urok. Kiedy weszłam do środka, poczułam zimne, ale podniecające mrowienie. Choć był środek dnia, wewnątrz panował chłód i półmrok.
Pobiegłam do swojego pokoju. Okazał się on niedużą salką na najwyższym piętrze budynku. -Hmm, więc to teraz będzie mój kawałek podłogi - szepnęłam sama do siebie. Poczułam, że już darzę to miejsce sympatią, mimo grubych krat w oknach i wszechobecnych pajęczyn.
Wtem ze stojącej w najciemniejszym kącie szafy dobiegł mnie tajemniczy szelest. Zatrzęsłam się jak galareta, po czym drżącą ręką uchyliłam drzwiczki.
-Aaaa! - pisnęłam, gdy z szafy, trzepocząc kruczoczarnymi skrzydłami, wyfrunęło stado miniaturowych nietoperzy.
-Och! - głośno odetchnęłam z ulgą, po czym wyczerpana padłam na łóżko.

Moja pierwsza noc w nowym domu przebiegła spokojnie. O poranku obudziło mnie wschodzące słońce, które oświetlało świat kolorem dojrzałego grejpfruta. W najgłębszym zakamarku głowy kołatał mi się jeszcze dzisiejszy sen. Czułam, że był on niezwykle ważny, ale nijak nie byłam w stanie wydobyć go z odmętów niepamięci.
Wstałam, zaścieliłam łóżko i zaczęłam się ubierać. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jestem obserwowana. Kiedy wkładałam spodnie, wydawało mi się, że kątem oka widzę wpatrzoną we mnie męską postać. Odwróciłam głowę i zobaczyłam pustą przestrzeń za oknem. Ech, chyba wyobraźnia znów spłatała mi złośliwego figla.
Wciąż jednak nękało mnie uczucie, że ktoś wlepia we mnie swój wzrok. Pospiesznie zaczesałam do tyłu swoje niesforne mysie kosmyki i dokładnie przeanalizowałam swoją twarz w lustrze.
Byłam blada. Stale i niezmiennie blada. Kiedy się wstydziłam, moja twarz nie przybierała figlarnego różowego odcienia. Policzki miałam nieco zbyt okrągłe, oczy za małe, rzęsy jasne i krótkie. Usta… Zawsze lubiłam swoje usta. Były nieduże, ale pełne, barwy majowych malin. Za to zęby-szare i pozbawione blasku. Nie mówiąc już o nosie kształtu ziemniaka. Ogarnął mnie smutek. Jak osoba z tak nieciekawą twarzą może przeżyć wielką miłość?